niedziela, 17 sierpnia 2014

"Kilka słów o..." #11

Kilka słów o nadawaniu aktorom charakterów ich bohaterów.

W tym wpisie chciałabym podzielić się z Wami moją „frustracją”, dotyczącą uosabiania postaci z książek, z aktorami grającymi ich rolę w ekranizacjach.

Każdy z aktorów, aktorek ma własne życie i nigdy nie będzie postacią z książki. Nie wiem, czy tylko mnie denerwuje to przypisywanie im ról bohaterów fikcyjnych, ale chciałabym zwrócić na to uwagę. Dla mnie bohater w książce, to jest bohater w książce i żaden aktor nie może z nim się równać. Zauważyłam, że to „podstawianie” aktorów pod postacie z książek, zdarza się częściej przy bohaterach, rzadziej bohaterkach.
 
Mogę podać kilka przykładów: Josh Hutherson – Peeta (Igrzyska śmierci), Jamie Campbell Bower - Jace (Dary anioła), Ansel Elgort - Augustus (Gwiazd naszych wina), Daniel Radcliffe - Harry Potter. Jeśli chodzi o bohaterki to przede wszystkim Jennifer Lawrence, która wcieliła się w rolę Katniss z trylogii Igrzysk śmierci, czy Shailene Woodley, odgrywająca rolę Hazel z Gwiazd naszych wina i Tris z trylogii Niezgodnej. Niektórzy czytelnicy pokochali ich, mam na myśli tutaj i bohaterów, i bohaterki, bo uosabiają ich z postaciami książkowymi. 


Chyba najlepiej wytłumaczę, o co mi chodzi, przytaczając przykład. (Nie chcę przy tym oczywiście nikogo obrażać, po prostu wyrażam własne zdanie.) Na facebooku działa wiele stronek, w których nazwie figuruje imię ulubionej postaci. Załóżmy, że jest dana stronka poświęcona głównie bohaterce Clary z Darów anioła. Owszem w nazwie jest imię dziewczyny, ale stronka dotyczy Lily Collins - aktorki, która wcieliła się w jej rolę w ekranizacji. Często widzę wpisy typu: "Nasza kochana Shai!" i jest tam dołączone zdjęcie aktorki lub "Za to kochamy Jennifer!" i zdjęcie Jennifer Lawrence robiącej głupie miny. Nie przeszkadzało by mi to, że widzę takie wpisy, gdyby nie to, że stronka jest poświęcona Hazel/Tris lub Katniss, czy też innym postaciom. 

Chodzi mi o to, że ani Jennifer Lawrence, ani Josh Hutherson, ani Ansel Elgort, ani żaden inny aktor NIE JEST POSTACIĄ Z KSIĄŻKI!!! I nie możemy uosabiać go z nią. Emma Watson nigdy nie będzie Hermioną Granger, Lily Collins - Clary Fray, a Daniel Radcliffe - Harrym Potterem. 

Mam nadzieję, że moim wpisem nikogo nie zdenerwowałam. Chciałam wyrazić jedynie swoje zdanie i zwrócić Waszą uwagę na ten szczegół, który być może gdzieś tam umyka albo w ogóle nie przeszkadza. Pozdrawiam cieplutko ;)) 

~Adminka Ami

czwartek, 14 sierpnia 2014

Książka pod lupą #15 - "Gwiazd naszych wina"

John Green - "Gwiazd naszych wina"

Tytuł Kultowego Pisarza Amerykańskiego przywodzi mi na myśl widok łysiejącego biznesmena w podeszłym wieku, siedzącego przed maszyną do pisania ze szklaneczką whisky. Jakież wielkie zaskoczenie spotyka ludzi, gdy okazuje się, iż John Green jest zaledwie 35-letnim vloggerem, który publikuje internetowe filmiki ze swoim bratem Hankiem. Każda z jego powieści osiąga duży sukces, jednak „Gwiazd naszych wina” zagościła nawet na pierwszym miejscu listy bestsellerów New York Timesa.

Hazel Grace Lancaster jest szesnastolatką, chorującą na raka tarczycy. Z powodu nowotworu nie chodzi do szkoły, nie ma przyjaciół, a sobotnie wieczory spędza na oglądaniu z rodzicami ‘America’s Next Top Model’. Jednakże pewnego dnia wszystko się zmienia, gdy dziewczyna na zajęciach grupy wsparcia poznaje Augustusa. Nastolatkowie zakochują się w sobie. Nieprawdopodobnie nietrafione byłoby tu oklepane „I żyli długo i szczęśliwie.”



Największym atutem książki są przed wszystkim doskonale wykreowani bohaterowie. Zacznijmy od Hazel, która swoją czarującą nieśmiałością i filozoficznym rozmyśleniami, doskonale prowadzi narrację. Ironiczne wypowiedzi Gusa, wprowadzają bardziej młodzieżowy oraz luźny klimat. Niewidomy Isaac dodatkowo wprowadza dużą dawkę humoru. To dzięki niemu trudno jest się połapać, czy obecnie płaczemy ze smutku, czy ze śmiechu. Nie można również pominąć charakterów takich jak rodzice głównych bohaterów, którzy dopełniają całość.


Krytycy komentują, iż język amerykańskiego pisarza jest zbyt prosty, humor zbyt czarny, a postacie zbyt idealne. Styl pisania pana Greena jest wyważony – na tyle łatwy, bo dotrzeć do młodszych odbiorców i trudny, aby nie spłycić przekazu fabuły. Czarny humor sam w sobie jest czarny, więc żarty na temat umierania lub ślepoty, nie mogą czarniejsze. I prawdę mówiąc, gdy ludzie mówią, że chcieliby być idealni, wydaje mi się, iż nie mają na myśli chorowania na nieuleczalną chorobę. 

Poruszanie tematu śmierci to bardzo łatwy sposób na rozgłos. Albo książka będzie totalną porażką, co zdarza się prawie zawsze, albo arcydziełem. Z czystym sumieniem muszę przyznać, iż powieść Johna Greena zalicza się do tej drugiej kategorii. Podsumowując tę, w każdym calu obiektywną, recenzję, jedynym minusem książki jest ilość zużytych chusteczek higienicznych. Pomimo braku nielegalnych wyścigów samochodowych ulicami Los Angeles, wampirzych kłów, czy terrorystycznych ataków na Biały Dom, „Gwiazd naszych wina” jest książką, która na długo zapadnie wam w pamięci.

Hermiona


niedziela, 10 sierpnia 2014

Kącik Pisarza #005

Trzecia odsłona pisarskich błędów - czyli o tym, jak pisać poprawnie :)

Witam wszystkie wschodzące, pisarskie gwiazdy.

Coś o czym chciałam z wami porozmawiać to... Interpunkcja w waszych tekstach. Tak, wiem - nuda! Ale chyba jest to jedyna część błędów, poza ortografią, które trzeba wkuć na pamięć, aby ich nie robić. ;) O co mi chodzi? - Zacznijmy może od spacji. Od razu mówię, że wszystkie te rady opisuję na podstawie tego, co podpowiadała mi moja była, niedoceniona beta. Co mi wbijała do łba przy pierwszej konwersacji. Teraz, kiedy nie mam już z nią kontaktu, muszę sama o tym pamiętać.


Wracając do tematu - o co mi chodzi z tymi spacjami? Każdy kto uważał na informatyce w gimbazie, powinien wiedzieć, że się ją daje po prawie każdym znaku interpunkcyjnym (wyjątek - myślnik, nawias i cudzysłów "otwierający"). Ja oczywiście po paru dniach o tym zapomniałam, ale od kiedy zaczęłam wrzucać swoje teksty, musiałam sobie szybko o tym przypomnieć.

Co jest z tymi wyjątkami? Jeśli chodzi o myślnik, to dajemy i PRZED i PO nim spację. Zaś w nawiasach i cudzysłowach otwierających robimy tak (przed otwierającym, nigdy po - tekst ma być "przyklejony" do nawiasów/cudzysłowów, zaś dopiero po zamykającym dajemy spację tak jak w innych znakach interpunkcyjnych".

Po co te spacje Czy ja wiem-może do ozdoby?Stwierdźcie sami,czy zdania z tego akapitu wyglądają bez tych spacji przejrzyście-nie wiem jak,ale ja mam wrażenie,jakby to było całe sklejone.Znaczy,zawsze lepsze to,niż nie dawanie spacji między wyrazami,ale i tak wygląda okropnie.

Drugi punkt programu - co robimy z tymi myślnikami w dialogach. Tak, zgadliście - kolejne złote myśli mojej bety. Ok, ok - już wracam do tematu i mówię o co mi chodzi. Chodzi o zwykły, jakiś tam dialog:

- Mówię, mówię, mówię bla bla bla -  <---- mówię właśnie o tym myślniku, który następuje czasem (bo nie musi zawsze być) na końcu zdania postaci. Co do myślnika i spacji przed i po nim chyba już nie ma problemu, ale co dalej? Z dużej czy małej litery? I to jest prawdziwy dylemat - sama często łapię się na tym, że daję odruchowo z małej, a nie zawsze tak jest i wbrew pozorom nie ma tu dowolności, ani nie jest to też takie oczywiste.

Najpierw z MAŁEJ:
Dajemy to, kiedy opisujemy wypowiedź, np: powiedział ze smutkiem w głosie, mruknął speszony, odpowiedziała, nawet nie oglądając się za siebie, wykrzyknął, zapominając o całym świecie. Dam tu jeszcze dla przejrzystości przykład z książki:
"Jeszcze nie zdecydowałam, czy tu zostanę - informuję. - Ale dzięki."
albo:
"- Sztywniakiem zostaje się do końca życia - kwituje.
- E tam - odpowiadam. - I co, podoba ci się tutaj?"
Zrozumieliście już coś z mojego bełkotu? To teraz DUŻA litera:
Dajemy ją kiedy... Mówimy po myślniku wszystko, poza opisywaniem wypowiedzi, czyli np:
"- Dzień dobry. - Po drugiej strony rzeźby stoi Zoe."
czy:
"- Nieodwracalnie. - Pokazuje mi środek płyty. Widać tam lekką wklęsłość. Coś jak wydrążone, płytkie wgłębienie. - Na początku tego nie było."
albo:
"Chyba tak. - Wzruszam ramionami."


Dotarło? To idziemy dalej. Kolejna rzecz - przecinki. Co jak co, ale jak już piszecie, to nie zdziwcie się, że będzie ich nadużywać. Zerknijcie na ten cały długi tekst i policzcie wszystkie moje przecinki. Dużo? To dobrze, byle nie za dużo. :)

Jak wszyscy wiemy, o ile słuchaliśmy tej wrednej baby z polaka, to się go daje m.in. przed słowami: "który, która, aby,  bo,  bowiem, by, chociaż, że, dlatego, gdy, mimo że, ale, jednak, lecz.." i mogłabym tak długo i długo wymieniać. Ale skrócę to dla naszych nerwów. Sypiemy przecinkami przed: spójnikami przeciwstawnymi (a, ale,  jednak), wynikowymi (więc, dlatego,  zatem), synonimicznymi, (wyjaśniającymi), (czyli, to jest, to znaczy),  przed powtórzonym spójnikiem (jeśli pełni identyczną funkcję) (ALBO to, ALBO to, nie chcę ANI tego, ANI tamtego),  zaimkami względnymi (kto, co), przed imiesłowem zakończonym na -ąc, -łszy, -wszy,  przed wyrażeniami, które mają charakter dopowiedzenia lub uwypuklają wcześniejsze treści (chyba,  nawet,  raczej).

Jeszcze istnieje na nasze nieszczęście takie coś, jak podwójny przecinek, używany w
- dopowiedzeniach (lubię książki, zwłaszcza kryminały, ale tylko znanych autorów)
- wtrąceniach (Poszłam do sklepu, a potem, niestety, wróciłam sama do domu).

Kiedy nie stawiamy?
Przed spójnikami łącznymi (i, oraz), spójnikami rozłącznymi (lub, albo).

Uw, to was zanudziłam - teraz coś krótszego (mam nadzieję) - odmiana angielskich imion i nazwisk, czyli co z tym przeklętym apostrofem i kiedy go używać, a kiedy nie?

Kiedy tak? Kiedy kończy się na samogłoskę: (House, House'owi, House'a). Wyjątek? "Y", kiedy jest wymieniane jako "J" (Hadley, Disney, Shirley) - produkcja Disneya, dziecko Hadleya itp.

Zaczęliśmy na spacji, skończyliśmy na apostrofach - jeśli to czytacie to brawo - daliście radę dotrzeć do końca! Mam nadzieję, że nie na próżno. Pomyślcie - dzięki zapamiętaniu takich rzeczy wasz redaktor, kiedy już będziecie wydawać swój pierwszy bestseller, będzie miał przynajmniej mnie roboty. Pominęłam coś? Wytłumaczyłam to jak potrzeba? Piszcie, może tym razem ja się czegoś nauczę ;D

/Lana

czwartek, 7 sierpnia 2014

Książka pod lupą #14 - "Zamieć śnieżna i woń migdałów"

Camilla Läckberg - "Zamieć śnieżna i woń migdałów"

Powieść pt. „Zamieć śnieżna i woń migdałów” Camilli Läckberg to kryminał. Opowiada o policjancie - Martinie Mohlinie, który wraz ze swoją narzeczoną i jej rodziną postanawia spędzić święta Bożego Narodzenia na szwedzkiej wyspie Valön. Niespodziewanie podczas uroczystej kolacji, najstarszy i najbogatszy członek rodziny Liljecronas – Ruben, osuwa się na ziemię martwy. Wydawać, by się mogło, że gorzej już być nie może. Jednakże okazuje się, iż z powodu zamieci śnieżnej nikt nie może wydostać się z wyspy. Młody funkcjonariusz próbuje rozwiązać zagadkę śmierci seniora rodu, lecz nie zdaje sobie sprawy z tego, jak zawiłe są więzi w tej rodzinie.

Książka ta, jak i zresztą wszystkie inne dzieła szwedzkiej autorki, do samego końca trzyma w napięciu. Chociaż ma niewiele ponad sto stron potrafi wywołać wiele sprzecznych emocji u czytelnika. Doskonale ukazuje to, jak bardzo chęć wzbogacenia się potrafi zniszczyć rodzinę. Do tego dochodzi jeszcze zakończenie, które może zaskoczyć nawet największych fanów Sherlocka Holmesa. Z drugiej strony, możemy odnieść wrażenie, iż śledztwo prowadzone przez policjanta Martina jest nudne i nie dopracowane. 

Powieść jest pisana prostym językiem, nie zawierającym żadnych interesujących sformułowań. Uważam, zapoznawszy się wcześniej z innymi dziełami Camilli Läckberg, że jest to jedna z jej gorszych książek. Mimo wszystko, polecam przeczytanie książki i ocenienie jej samemu.

Hermiona


____________________________________
Krótka notka Hermiony, po krótkiej wakacyjnej przerwie ;)
Oczekujcie na kolejny post w weekend :)
Pozdrawiam, Iadala
CZYTASZ=KOMENTUJESZ

niedziela, 3 sierpnia 2014

Książka pod lupą #13 - "Syrena"

Tricia Rayburn - "Syrena"

"Dla Vanessy i Justine Sands miały to być zwyczajne wakacje w miasteczku Winter Harbor, w gronie starych przyjaciół. Jednak kiedy Justine, po wielkiej rodzinnej kłótni, wybiera się nad urwisko, by poskakać do wody, a nazajutrz fale wyrzucają jej ciało na brzeg, Vanessa nie ma wątpliwości, że to coś więcej niż nieszczęśliwy wypadek. Nagle całe nadbrzeżne miasteczko wpada w popłoch, kiedy rozgrywa się seria ponurych związanych z wodą zdarzeń – fale wyrzucają na brzeg ciała mężczyzn z twarzami zastygłymi w szerokim uśmiechu… Czy to, co odkryje Vanessa, może oznaczać koniec jej wakacyjnej miłości, a nawet życia, takiego, jakie znała dotychczas?"
Zacznę dzisiaj od tego, że po "Syrenie" spodziewałam się jakiejś lekkiej, ciekawej, może nieco innowacyjnej historii o syrenach i nieco się zawiodłam. Tom pierwszy jest napisany tak, że dosyć szybko się go czyta, ale czasami miałam takie uczucie jakby brakowała mi w tej książce treści. Momentami wcale nie wyczuwałam tych emocji, które wydawnictwo dumnie umieściło w górnej części okładki... Nie była to do końca tajemnicza, romantyczna i pełna grozy historia. 

"Nie rozumiem,jak można wejść do wody tak głęboko,by pod stopami nie czuć dna,nie zanurzając przy tym głowy...a tak naprawdę to nie rozumiem,jak można z własnej woli wejść do wody,która może cię porwać i wciągnąć pod powierzchnię,gdy tylko dotknie kostek."


Myślę, że będzie to dosyć krótka recenzja, gdyż większość treści - przynajmniej tej którą chciałam wam zdradzić jest zawarte w krótkim opisie. Są dwie siostry - które po raz kolejny wyjeżdżają na wakacje, razem z sąsiadami. Wszystko jest fajnie, razem z kolegami bawią się na plaży, gdy nagle pewnego ranka ciało Justine zostaje odnalezione na plaży w Winter Harbor. Dla jej młodszej siostry i chłopaka to straszna tragedia. Oprócz tego w miasteczku ginie coraz więcej osób - są to mężczyzni których odnajdują zawsze z uśmiechem na twarzy. W tym czasie znika - Caleb - ukochany zmarłej. Simon - jego brat i Vanessa starają się rozwikłać to co się dzieje w małym, nadmorskim miasteczku. Tutaj odkrycia są coraz bardziej dziwne i straszne - więc czy zmienią życie Vanessy na zawsze?

"Jej głos otaczał mnie niby chłodna poranna mgła unosząca się nad jeziorem,otulał moje ramiona i nogi cienką,szarą powłoką,którą najchętniej natychmiast bym z siebie spłukała,"

Tak, jak napisałam już wyżej "Syrena" do moich ulubieńców nie należy, jednak każdy ma różne gusta i słyszałam o niej również dużo pozytywnych opinii, więc jeśli będziecie chcieli jakąś miłą, lekką lekturę to spróbujcie, anuż wam się spodoba. Ja z całego serca przyznaję, że styl pisania Rayburn nie przypadł mi gustu, książkę czytało mi średnio, nie wywołała u mnie wielkich emocji (a prawie na każdej książce płaczę/śmieję się/klnę - zależnie od sytuacji), dlatego też nie dam jej wysokiej noty. Plusem jest chyba to, że nie ma wielu książek które opierają się tylko na historii syren - większosć obecnej literatury fantasy jest szczególnie nacechowane na wampiry i likantropy, toteż autorka wykorzystała dosyć oryginalną wizję - niestety gorzej z wyszło z jej przedstawieniem.


Iadala